„Dr No” - Ian Fleming

Książka ta, należy do mojej pierwszej z cyklu o Jamesie Bondzie. Sięgnęłam po nią z ciekawości, nie oglądając filmu o tym samym tytule. Wiem też, że ta część nie jest pierwszym tomem napisanym przez Fleminga. Jeśli jesteście ciekawi jak wypadło moje pierwsze spotkanie z tym utworem - zapraszam do dalszego czytania.

Autor: Ian Feming
Tytuł: Dr No
Tytuł oryginału: Dr No
Cykl: James Bond (tom VI)
Przełożył(a): Robert Stiller
Wydawnictwo: Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita” S.A.,
Warszawa 2008

James Bond - tej postaci nie trzeba nikomu przedstawiać. W owej części zmierza się on z przerażającym dla mieszkańców Jamajki, Doktorem No - mieszkającym na wyspie z której nikt nie wychodzi żywy. Aby rozwikłać zagadkę, agent 007 dostał się na wyspę, lecz wkrótce został złapany. Od tego momentu akcja zaczyna nabierać tempa...

Jak już wcześniej wspomniałam - jest to moje pierwsze spotkanie i z Jamesem Bondem, i z Ianem Flemingiem. Czy udane? Zacznijmy od początku.

Miejscem akcji jest malownicza Jamajka, która została z oddaniem opisana przez autora. Niekiedy są to opisy nudne i usypiające, a czasem ciekawe i przyciągające uwagę. Sama akcja przedstawia się podobnie - nabiera prędkości, po czym słabnie aby obniżyć ożywienie Czytelnika. Rytmiczność tych opisów umiarkowała się dopiero przy końcu, gdzie akcja trzymała w napięciu do ostatniej chwili pobytu Bonda na wyspie Crab Key.

Bohaterowie - tutaj nie występuje nic nowego. Jeśli główną postacią jest taka osobistość jak James Bond to grzechem byłoby nie umieszczenie u jego boku pięknej i zaradnej kobiety.  I tutaj mam mały problem - spotkanie z Honey było całkiem przypadkowe, więc dlaczego na okładce jest napisane, że ta dziewczyna jest asystentką agenta 007? W książce wykreowano postacie dobre ale dla uzyskania oczywistej równowagi, stworzonym złym charakterem jest doktor No - przerażający odludek, który zachwyca się cierpieniem innych.

Odnoszę wrażenie, że gdzieś i kiedyś czytałam podobny utwór, tylko z innymi postaciami w roli głównej. Uważam, że utwór jest szablonowy i można się spodziewać co będzie na dalszych stronach. Ponadto książka jest lekka oraz nie wymaga specjalnego skupienia od Czytelnika. W sam raz na jeden lub dwa jesienne wieczory.

Mimo powyższej opinii, planuję przeczytać całą serię o Jamesie Bondzie. Boję się jedynie tego, że każda część jest podobna do siebie, tzn., że pomimo zmiany miejsca fabuły, akcja będzie taka sama.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Medyceusze: władcy Florencji” - recenzja 1. sezonu

„Belfer” - recenzja 1. sezonu